Dwa oblicza spotkania na szczycie

Do Warszawy zjechała opromieniona niezwykle udanymi tegorocznymi wynikami Kotwica Kołobrzeg. Absolutny lider, jedyna drużyna, która w dotychczasowych dziesięciu spotkaniach tylko raz nie zaznała smaku zwycięstwa „zaledwie” remisując.

Jakub Lemanowicz

My też  nie mamy się czego wstydzić, a bukmacherzy nawet widzieli w nas lekkiego faworyta. Może to nieco dziwić w świetle trapiących nasza ekipę kontuzji, które powoli zamieniają klub sportowy w szpital z sanatorium.

Stadion nawiedziła też spora grupa zwolenników drużyny gości, która bardzo szybko dała do zrozumienia, ze nie przyjechali wspierać gry swoich pupili lecz raczej poszukać silniejszych wrażeń. Niestety część naszej publiki postanowiła zniżyć się do ich poziomu poziomu, reagując analogicznymi wyzwiskami i obelgami. A przecież wystarczy zignorować i mocno prowadzić doping własnej drużyny (co nawiasem mówiąc robione było bardzo dobrze!).

Przy wejściu na trybunę spotkała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Na mecz przyjechałem z rodziną samochodem, ale chciało mi się pić, więc nabyłem, wspierając budżet klubowy, bezalkoholowe piwo „Perła”.  I tu zonk, miła pani w drzwiach wejściowych stwierdziła, że ma zakaz wpuszczania na trybunę ludzi, którzy przezroczystym kubku mają płyn o żółtawej barwie. Innych kolorów to nie dotyczy, nie dotyczy także płynów wnoszonych w kubkach nieprześwitujących. To ciekawe, choć zupełnie, nie tylko moim zdaniem, pozbawione sensu. Gdybym tę perełkę przelał do kubka po herbacie czy kawie, to już by było OK?! Bywam na różnych stadionach, w Polsce i poza granicami i nigdy się z takim zakazem nie spotkałem. Tłumaczenia, że nie po to kupiłem napój aby go wyżłopać „jedną twarzą” lecz popijać małymi łyczkami przez 45 minut nie zdały się na nic. Osiągnęliśmy kompromis – ja upiłem jeszcze dwa łyczki, a miła pani przypilnowała mi resztę napoju do przerwy. W ten sposób nie musiałem już stać w kilometrowej kolejce w czasie antraktu.

Absurd, ale znacznie większym wynaturzeniem było zachowanie policji po zakończeniu meczu. Otóż zmierzający ku bramie stadionowej tłum został , w niewytłumaczalny racjonalnie sposób, spiętrzony przy ogrodzeniu, w którym pozostawiono nieco ponad metrowy prześwit tylko po to, aby publiczność musiała przemaszerować czymś na podobieństwo znanej tym starszym kibicom ze słusznie minionej przeszłości, tzw. ścieżki zdrowia, pomiędzy siłami interwencyjnymi policji. Jak dla mnie to niesławny pan komendant, usiłujący we wszystkim co związane z Polonią doszukiwać się zagrożenia publicznego, próbował posunąć się do delikatnej prowokacji licząc, że ktoś źle zareaguje i dojdzie, do jakże pożądanego, incydentu, który w pełni uzasadni tezy komendanta o wszechobecnym na Polonii bandytyzmie. Nie wyszło…

Pozostało tylko zażenowanie młodych policjantek i policjantów oraz uczucie niesmaku. Może na stanowisko dotychczasowego pana komendanta należało by znaleźć kogoś kompetentniejszego?

Dosyć, najważniejszy był mecz!

Już w pierwszej minucie przekonaliśmy się dlaczego Kotwica jest liderem. Nasi jeszcze się nie przebudzili kiedy goście strzelili bramkę. Błyskawiczny atak, Jakub Lemanowicz jeszcze się potknął przy interwencji, strzał w słupek, ale dobitka, mimo próby obrony przez bramkarza, znalazła już drogę do sieci. Obrona jeszcze spała, od razu dodam, ze nie jedyny raz w tym meczu.

Kotwica chciała szybko doprowadzić do strzelenia kolejnej bramki, ale jakoś żeśmy się bronili. I udało się odpowiedzieć. Doskonałe rozpoczęcie akcji przez Marcina Kluskę, podanie do Jakuba Wawszczyka, ten podciągnął i wyłożył Krzysiowi Kotonowi, który szansy nie zmarnował. Mimo to do przerwy to jednak goście dyktowali warunki gry i to oni mogli podwyższyć rezultat spotkania. Kontrowersyjna była zwłaszcza sytuacja zakończona ciężką kontuzją naszego bramkarza. Piłkę z linii bramkowej wybijał któryś z naszych obrońców, odbiła się jeszcze od poprzeczki i wyszła w pole. Goście uważali, że bramka była, ale sędziowie orzekli inaczej i wynik utrzymał się do przerwy. Podczas interwencji w tej akcji Kuba Lemanowicz uderzył głowa w słupek i niestety nie udało się go przywrócić do gry. Zniesiony na noszach odwieziony został do szpitala. Z nadzieja czekamy na wiadomość , ze wszystko jest z nim w porządku. Oby! Na boisko wszedł zupełnie nie rozgrzany Michał Brudnicki, co Kotwica usiłowała wykorzystać napierając na nasza bramkę, ale Michał stanął na wysokości zadania i nie dał się pokonać.

Po przerwie, jak zaznaczyłem w tytule, zobaczyliśmy całkowicie inne widowisko. Kotwica zupełnie zatonęła. W niczym nie przypominali tej zadziornej, dobrze ułożonej drużyny z pierwszej odsłony meczu. Fakt, naszych też było trudno poznać, bo zaczęli grać zdecydowanie lepiej, w niczym nie przypominając nieco wylęknionej ekipy, z początku meczu. Mogło i powinno, wpaść kilka bramek, niestety dobrej grze naszych towarzyszyła nieskuteczność, bądź pech przy wykańczaniu kolejnych dobrych akcji. Doskonałe pozycje mieli Koton, Kluska, a przede wszystkim Michał Fidziukiewicz. Na sam koniec goście mieli groźna pozycje z wolnego, ale całkowicie zepsuli i sędzia odgwizdał koniec meczu.

Oceny.

Bramka. Kuba przy pierwszej bramce bez szans po tym, co mu zgotowała obrona. Później bez zarzutu. Życzymy szybkiego powrotu do dyspozycji, mając nadzieje, że uraz nie jest poważny. Michał tez dobrze – nic nie wpuścił, mimo kilku prób przeciwników.

Obrona. Obrońcę do pochwalenia mamy tylko jednego – Maćka Kowalskiego-Haberka. Wszystko co dobre w obronie to jego zasługa. Eryk Mikołajewski zdecydowanie zbyt dużo błędów, Jan Majsterek, trochę mniej, ale w jednej sytuacji dał Kotwicy szansę stuprocentową, której na szczęście nie wykorzystali. Obrona faluje – raz gra lepiej, raz gorzej. Wczoraj było to „gorzej”.

Wahadła – Kuba i Wojtek Fadecki po drugiej stronie. Obaj rozkręcali się wraz z upływem czasu meczu. I z przodu i z tyłu. Wymienieni kwadrans przed końcem. Brak sił? Ogólnie ich gra mi się podobała. Ani Adam Pazio, ani Bartek Biedrzycki na ich tle nie błysnęli. We wczorajszym meczu brakowało mi Marcina Pieńkowskiego, który potrafi w końcówkach coś dołożyć ekstra.

Środkowi – Łukasz Piątek, poprawny mecz z totalnym babolem na sam koniec – sprokurowaniem sytuacji, po której Piotrek Marciniec zarobił kartkę, a goście mieli super szanse na wygranie meczu. Piotr dużo serca i walki, na plus.

Z przodu Krzysio, Marcin i Michał, a na zmianie w samej końcówce jeszcze Krystian Pieczara. Dokonania naszych agresorów ocenił bym wczoraj bardzo wysoko, gdyby nie mizerna skuteczność, bo każdy z nich mógł i powinien jeszcze coś ustrzelić. Dotyczy to zwłaszcza Marcina i Michała. Michał tak nas przyzwyczaił do swojej skuteczności, że przestrzelenie w dogodnej pozycji wzbudziło spore zaskoczenie. Ale to świadczy o wysokiej ocenie jego gry.

Ogólnie dobry i ciekawy mecz. Chętnie zobaczę takich więcej, licząc jednak na wygrane. Liczę także na opamiętanie się policji, której praca raczej wczoraj prowokowała jakieś zajście niż przeciwdziałała.

Author: trickywoo

2 thoughts on “Dwa oblicza spotkania na szczycie

  1. Dowódca jest skończonym idiotą. Gdyby w tym ścisku ktoś wpadł w panikę, to parę osób rozgnieciono by na zamkniętej bramie. A były tam i małe dzieci z sektora A-2, i osoby starsze, i inwalida. Niech sobie dowódca naleje tym lejkiem oleju do głowy.

Dodaj komentarz