Kto Zawinił Gola? – analiza bramek strzelonych nam przez rezerwy Lecha

Na Twitterze zacząłem wczoraj „rozdrapywać rany” po świeżo zakończonym meczu Czarnych Koszul z rezerwami Lecha Poznań – rozkminiając „Kto Zawinił Gola?” przy pierwszej bramce dla naszych rywali. Po krótkiej rozmowie z Kwikiem dzisiejszego poranka – uzgodniliśmy, że również takie rozważania mojego autorstwa znajdą swoje miejsce na DumaStolicy.pl, zatem rozwinę i dokończę te rozważania właśnie tutaj. Jeśli więc chcecie sobie nieco popsuć nastrój w ten piękny poniedziałkowy poranek – „zapraszam do analizatora” 😉

* * *

BRAMKA NR 1

Dramat przy 1szej bramce zaczął się – NIESPODZIANKA – od złego wyprowadzenia. Jakub Lemanowicz do Eryka Mikołajewskiego. Mikołajewski gra długą piłkę. Fatalnie, niecelnie, do rywala. I to tak, że piłka nie przekracza linii środkowej. POLONIJNY KLASYK SEZONU 22/23. Ręce opadają, bo była to piąta minuta i druga lub trzecia „strata na własnej połowie” Eryka przy tego typu nieumiejętnym wyprowadzeniu. Dodajmy przy tym, że Mikołajewski wykonał zagranie do jedynego naszego zawodnika, który był w tej sytuacji „bezpośrednio pod kontrolą” dwóch rywali. I żeby nie było, jak widać na załączonych obrazkach – sam pomysł zagrania diagonalnej długiej piłki z obrony by tu bardzo dobry. Marcin Kluska był ZNAKOMICIE ustawiony na lewej flance ataku. Był na własnej połowie więc nie palił, był poza zasięgiem rywali i w lepszej pozycji wyjściowej do biegu. Przy dobrym dograniu wyszedłby na sytuację sam na sam. No ale właśnie – „przy dobrym dograniu”.

Trzy chwile później piłka przeszła z środka na prawe skrzydło Lecha, na którym znalazł się Szymon Pawłowski. Niestety, jak widać na załączonym obrazku, mamy tu kolejny odcinek telenoweli pod tytułem PIOTR MARCINIEC KRYJE POWIETRZE zamiast kryć rywala. A to po chwili okazuje się fatalne w skutkach.

Piłka trafia bowiem od Pawłowskiego na środek, gdzie zupełnie niekryty zawodnik Lecha, na którym powinien już w tej sytuacji wisieć Marciniec, odgrywa ją sobie na spokoju do Filipa Wilaka. Co gorsza, dodatkowym efektem złego ustawienia i spóźnienia Marcińca jest to, że aby łatać po nim dziurę, ze swojej strefy wychodzi Łukasz Piątek. A tym doskokiem do odgrywającego Łukasz robi HEKTAR miejsca dla strzelającego Wilaka. Trudno tu jednak winić „Pionę”, kiedy Marciniec swoim błędnym ustawieniem i brakiem reakcji wymusił na nim próbę „bilokacji”, co siłą rzeczy skazane było na niepowodzenie. Moim zdaniem – pewne uwagi można też mieć tutaj do Mikołajewskiego, który w obliczu opuszczenia swojej strefy przez „Pionę” powinien wypełnić po nim lukę i zablokować przestrzeń, w którą bezkarnie wbiegał Wilak. Natomiast Marciniec, jeśli już nie doskoczył do odgrywającego, widząc że jego błąd naprawia „Piona” – powinien ruszyć sprintem za jego plecami, by wypełnić pozostałą po nim wyrwę. Niestety, żaden z nich tego w porę nie zrobił.

Na dodatek Wojciech Fadecki, znajdujący się na linii strzału, zamiast ruszyć sprintem w kierunku rywala by zasłonić mu jak największą połać bramki, decyduje się na niezrozumiały dla mnie ruch w poprzek pola karnego – co tragicznie skutkuje utworzeniem „korytarza życia” dla strzelającego.

To, co opisałem powyżej, widać wyraźniej na dwóch poniższych stopklatkach – które przy okazji pokazują, że ZNOWU, jak w meczu ze Zniczem, Lemanowicz jest o metr czy dwa bliżej swojego prawego słupka, zamiast stać jak człowiek na środku bramki. I znowu jest niezmiernie zdziwiony, że nie dolatuje do piłki gdy dostaje „strzał po długim”. Nie wiem, może się nie znam na bramkarskiej sztuce – ale jak na moje to ustawienie mogło być ciut lepsze.

* * *

BRAMKA NR 2

Dramat przy utracie drugiej bramki zaczyna się podobnie jak przy bramce dla Znicza tydzień temu – tylko „bardziej”. Po wznowieniu gry po naszym golu na 2-1, zawodnicy Lecha II wymieniają między sobą przez ponad 30 sekund 11 czy 12 podań w swojej strefie obronnej, aż „znajdują lukę” i grają na swoje prawe skrzydło.

Bartosz Biedrzycki rusza sprintem w opcji „ZDĄŻĘ!”. Niestety nie zdąża. Jego wina jest tu jednak najmniejsza, bo prawie mu się udaje i miał prawo wierzyć w powodzenie swojej akcji. Natomiast środkowy pomocnik ma OBOWIĄZEK „wypełnić lukę” kiedy widzi, że jego wahadłowy „idzie na przecięcie na dzika”.

Tymczasem zarówno Marciniec jak i Piątek stoją w tej sytuacji jak słupy soli – przez co później są spóźnieni i akcja Lecha może się bezproblemowo rozwinąć ich lewą stroną naszej defensywy. „Piona” jest tu rozgrzeszony o tyle, że pilnuje w środku pola #6 rywala. A Marciniec znowu KRYJE POWIETRZE. Warto również zwrócić uwagę, że Marciniec w obliczu straty bezsensownie goni #15 rywala, do którego jest spóźniony przez wcześniejszy brak ruchu, i którego złapać nie ma szans – zamiast pójść do rywala z piłką, którego mimo złego startu wciąż mógł z łatwością „skasować”.

Na tym jednak nie koniec. Na specjalną burę zasługuje tu Michał Bajdur, który ROBI GANCARCZYKA, czyli pozoruje grę obronną tak, by się za bardzo nie spocić (jeśli nie wiecie o czym mówię – zapytajcie kolegów z dłuższym stażem na K6). Michał patrzy w stronę akcji. Widzi stratę. I zamiast gnać sprintem do obrony, najpierw STOI a potem sobie truchta. A Pawłowski mu coraz bardziej ucieka – za co po chwili przyjdzie nam słono zapłacić.

Paradne jest przy tym to, jak Bajdur „dla wrażeń artystycznych” w momencie strzału Pawłowskiego „atakuje powietrze” wślizgiem pozbawionym tak sensu jak i jakichkolwiek szans powodzenia – żeby nikt się nie przyczepił, że nie próbował. Serio, kto pamięta „dokonania” Janusza Gancarczyka w naszych barwach, ten miał tutaj déjà vu. Jak ja.

W ostatniej fazie tej akcji „złoty laur za grę obronną” otrzymuje natomiast Fadecki, który najpierw przegrywa kluczowy pojedynek główkowy, innowacyjnie broniąc plecami do rywala i zasadniczo nie wchodząc w starcie, a potem ZNOWU robi „korytarz życia” dla strzelającego, w całkowicie niezrozumiały sposób wychodząc ze światła bramki akurat w miejscu, w które zaraz dostaniemy gonga.

* * *

BRAMKA NR 3

Sytuacja po której straciliśmy bramkę numer trzy zaczyna się podobnie do tej, po której straciliśmy bramkę numer jeden. Po wymianie przez rezerwistów Lecha kilku podań w ich strefie defensywnej – ich stoper decyduje się finalnie zagrać długą, diagonalną piłkę na naszą prawą obronę.

Jego zagranie nie jest jednak idealne – i skutecznie przecina je Fadecki. Robi to jednak grając główkę typu balon – i to w miejsce, w którym jest ona poza zasięgiem Tomczyka i spada ona prosto na głowę jednego z naszych rywali. Nie ma co go za to winić, bo takie sytuacyjne interwencje często kończą się stratą, a że główkuje silnie i daleko – nie powinno się z tym wiązać żadne realne zagrożenie.

Trzeba jednak zaznaczyć, że Fadecki „interweniował ze sprintu” – skutkiem czego kończy swoją interwencję kilkanaście metrów dalej, właściwie na linii środkowej. I tutaj zaczyna się dramat – bowiem Bajdur najwyraźniej wagarował na lekcji, na której „skrzydłodziesiątki” uczono, że gdy wahadło wygania się w taki sposób do przodu – wypadałoby błyskawicznie wypełnić powstałą lukę.

Kiedy więc po główce zawodnika Lecha piłka wraca w rejon naszej prawej obrony – nie ma tam ani Fadeckiego ani Bajdura – co błyskawicznie próbuje naprawić kierujący się tam Piątek. Niestety, razem z Bajdurem najwyraźniej wagarował Marciniec, bowiem zamiast wracać na sprincie do tercji defensywnej… (werble) MARCINIEC KRYJE POWIETRZE! Fanfary… Co gorsza – tak wspomniana dwójka jak i Fadecki uznają, że „nie ma co się pocić i wracać sprintem, przecież bez nas sobie poradzą”. Ehhh… Akurat Fadeckiego należy tutaj przy tym winić najmniej – poszedł do przodu i „zmienił się w skrzydłodziesiątkę”, miał więc pełne prawo zakładać, że „skrzydłodziesiątka zmieni się w niego”. Ale jak się ma kolegę-lesera, to niestety tak nie funkcjonuje.

Sytuacja zaczęła robić się naprawdę poważna, kiedy Mikołajewski przegrał kluczową główkę (inna sprawa, czy tam nie było uderzenia łokciem czy przedramieniem w twarz – ale sędzia nie zagwizdał). Przez spóźnienie Bajdura i giga-spóźnienie Marcińca – mieliśmy bowiem w tym momencie w środku pola prawdziwy „lej po bombie”.

W obliczu tej niebezpiecznej sytuacji – Marciniec dalej truchtał pozorując powrót do defensywy, zaś Bajdur i Fadecki uznali, że wzorcowym zachowaniem będzie SOBIE STANĄĆ. No ludzie kochani…

Tymczasem Grudniewski uznał, że najlogiczniejszym rozwiązaniem będzie w tej sytuacji zagrać głową w kierunku przeciwnym względem tego, w którym biegnie Piątek – czyli tam, gdzie na glebie leży Mikołajewski, i gdzie nabiega Wilak, za którym zaraz ruszy Pawłowski. Pogratulować – trzeba się postarać, by dokonać tak skrajnie nieoptmalnego wyboru.

Tak oto znaleźliśmy się w punkcie, w którym „lej po bombie” w środku naszego pola osiągnął apogeum, Piątek musiał „zawracać na ręcznym” żeby wrócić do centrum wydarzeń, Mikołajewski zbierał się z gleby. Równolegle – w głowie Bajdura myśl, żeby może jednak nie stać tylko dalej grać, znalazła w końcu mózg. A Marciniec wszedł w tryb „o Boże, o k…”, bo zrozumiał że jego dotychczasowy „trucht powrotny” zaraz przełoży się na sytuację bramkową dla Lecha. Tylko co z tego, skoro przez wcześniejsze zaniechanie nie miał już cienia szans, żeby zdążyć.

W ten oto sposób wygenerowaliśmy sobie totalny chaos w linii defensywnej. Tomasz Wełna nie przesunął na czas do środka. Piątek, przez wcześniejszą konieczność nagłego zawrócenia, nie miał szans na skuteczną interwencję (choć próbował). Crème de la crème tej sytuacji miało jednak dopiero nadejść. Nawet tego nie skomentuję, po prostu wstawię zdjęcia, które pokazują jak Michał Grudniewski z Wełną bohatersko własną piersią zasłaniają naszą bramkę w obliczu nadchodzącego strzału rywala. LUDZIE ZE STALI, LUDZIE Z MARMURU! Niestety nie mogłem z tego zrobić animacji – a szkoda, bo na video wygląda to jeszcze tragikomiczniej. Kibicom o mocnych nerwach – gorąco polecam!

* * *

PODSUMOWANIE

We wszystkich trzech bramkach dla naszych rywali poważnie maczał palce Piotr Marciniec, po stronie którego spoczywa również spora część winy za zeszłotygodniową utratę bramki ze Zniczem. Przy dwóch i pół bramki coś za uszami miał Fadecki (to pół za ostatnią, gdzie jasnej winy po jego stronie nie ma, ale jakby zaraz po stracie wrócił na sprincie do obrony – mógł nas uratować). Przy dwóch bramkach poważnie zawinił Bajdur, a „dwa razy pół winy” zanotował Mikołajewski (złe wyprowadzenie startujące akcję przy pierwszej, przegrana-choć-może-przez-faul kluczowa główka przy trzeciej). Przy jednej bramce zawinili Grudniewski i Wełna, co boli zwłaszcza w wypadku tego drugiego, gdyż tak jak Marciniec powtórzył on niemal jeden do jednego swój błąd z meczu ze Zniczem, gdzie również zrobił unik od piłki zamiast zablokować strzał ciałem. Za utratę pierwszej bramki osobiście winię też odrobinę nieidealne ustawienie Lemanowicza, ale w porównaniu do win pozostałych – nie jest to aż tak istotne.

Author: noir

8 thoughts on “Kto Zawinił Gola? – analiza bramek strzelonych nam przez rezerwy Lecha

    1. @Piknik W punkt. Kunszt osoby pełniącej funkcje trenera kolejny raz potwierdzony.

  1. Dzięki dla autora za poświęcony czas. Pytanie jest tylko takie którego my widzowie nigdy nie wiemy: może Pan piłkarz biegał nie tam gdzie trzeba bo miał w głowie co mu trener powiedział a powiedział mu coś innego niż zrobił Lech.

    W takich sytuacjach mam myśl, która towarzyszy mi od meczy repry z Korei 2002: trener kazał grać „plan A” tymczasem ten plan nie pasuje do tego co ma robić piłkarz: zaadaptować się do sytuacji meczowej i olać trenera, ale wtedy każdy piłkarz w swej głowie zaadaptuje się inaczej niż kolega z drużyny i mamy chaos i błędy w ustawieniu czy też wszyscy kolektywnie gramy co kazał trener przed meczem i żeby skały srały gramy „Plan A” dopóki trener nie krzyknie przy linii inaczej. Autor artykułu powołuje się na pewne oczywiste dla autora standardy co ma robić x gdy gdzieś poruszyć się y. Ale czy trener nie ustala swoich wariacji w ustawieniu? Pytanie generalnie czy Marciniec jest sam winien błędów czy nie rozumie co mu powiedział trener czy też rozumie, ale za wuja to nie działa w meczu w dynamicznej akcji.

  2. „We wszystkich trzech bramkach dla naszych rywali poważnie maczał palce Piotr Marciniec,”
    hhm… a czy to nie jest tak, że Piotr Marciniec gra raczej na pozycji ofensywnego pomocnika?
    `Ma kreować grę i jednocześnie walczyć w obronie? Chyba to podstawowe nieporozumienie. Jeśli tak, to większość uwag należałoby kierować do defensywnego pomocnika (Łukasz Piątek?) lub do braku w składzie Macieja Kowalskiego – Haberka, który skutecznie zagęściłby / asekurował odpowiednie sektory.

  3. Odrobinę nie zgodzę się z autorem ekspertyzy.
    Nie można za wszystko obciążać defensorów, bo jeszcze jest bramkarz. Wszystkiego nie zablokują, do wszystkiego nie doskoczą. Mecz trwa półtorej godziny i na boisku jest jeszcze przeciwnik, który też gra w piłkę.
    Wrócę do bramkarza – miał trzy strzały i trzy wpuścił. Żadnego nie wybronił. To wskazówka dla naszych kolejnych rywali – strzelać w bok bramki i tak wpadnie. Bo przecież obrona wszystkiego nie zablokuje.
    Podobnie było w Pruszkowie.
    Bez bramkarza meczów się nie wygra.

    PS – może Lemanowiczowi trzeba namalować oś bramki w polu bramkowym. Może nie traciłby orientacji gdzie stoi ?

Dodaj komentarz