Możliwe, że jestem jak ten słynny Jasiu z kawałów, któremu wszystko kojarzyło się z jednym. Mnie się na ten przykład wszystko kojarzy z Polonią. Nawet guma mentolowa. Osobiście bardzo sobie ją cenię – dobrze robi na zęby i czyni oddech nieco przyjemniejszym. Tyle, że po godzinie żucia ona traci cały mentol – i nadaje się już tylko do robienia balonów.
Polonia zasię też traci po godzinie – nie mentol, lecz mental. I wtedy źle mi robi na zęby, bo bolą od patrzenia. Ale balony można robić bez końca – zawsze na Łukasza Zjawińskiego. Bez efektu.
Ja również musiałem wziąć kilka głębokich oddechów po ostatnim wyczynie chłopaków w Legnicy. Jak wszyscy zastanawiam się: o co tutaj, do cholery, chodzi? Drużyna, która przez godzinę robi co chce z wysokiej (jak na tę ligę) klasy przeciwnikiem nagle, po tej 60 minucie, traci cały talent (grając w przewadze liczebnej!) potem traci zwycięstwo, a na sam koniec cudem ratuje remis… I przecież to już drugi raz, dokładnie tak samo było w Łodzi….
Co jest?! Od razu mówię, że nie wierzę w złe przygotowanie kondycyjne, tudzież w nakaz trenera Mariusza Pawlaka, żeby wieźć wynik do końca (tzn. wynik można wieźć, ale nie w taki sposób!) – to jest raczej coś, co siedzi w głowie naszych zawodników. Jakaś mentalna blokada, czy co?
Dobra, co dalej. Czy ta nasza szklanka jest do połowy pełna, czy bardziej do połowy pusta? Mimo wszystko wierzę, że pełna – nie da się aż tak dominować, jak nasi w Legnicy, gdy się nie ma piłkarskich argumentów. Ta drużyna potrafi grać w piłkę!
Co jednak zrobić, żeby grała przez cały mecz, a nie przez godzinę? Tego nie wiem. Liczenie straconych punktów i rozkminianie, na którym miejscu byśmy teraz byli, gdyby nie… no, nie ma to sensu – w lidze zawsze jakieś głupie punkty się gubi.
Czas się ogarnąć, przed nami słabująca Puszcza, groźny Śląsk, a potem Stal Rzeszów. W zasadzie wszystkie te mecze możemy wygrać (tak, nawet we Wrocławiu). Warunek jest jeden: grać jak w Legnicy przez pierwszą godzinę. Tym razem cały mecz. Da się…?