O wszystko

11 czerwca, dzień który miał zadecydować o wszystkim. Mecz pomiędzy Polonią a Legionovią, którego zwycięzca w przypadku gości był już wygranym sezonu, ale w przypadku Polonii, też dawał praktycznie 100% na awans. Tego nie można było przegapić, toteż stadion został wypełniony po brzegi, wszystkie bilety wyprzedano, a obecni przypomnieli sobie chlubne chwile z gry z czołówką Ekstraklasy.

Krzysztof Koton, Marcin Pieńkowski

Po blamażu w Wikielcu i niezwykłym przez cały sezon szczęściu Legionovii, można było mieć pewne obawy o wynik, zwłaszcza po mocnym podgrzaniu atmosfery umieszczonymi w Legionowie transparentami skierowanymi do byłych naszych piłkarzy aktualnie tam grających.

Stadion huczał od żywiołowego dopingu. Na mecz dotarłem w ostatniej chwili, ale publiczność słyszałem już prawie od rogu Zamenhoffa z Lewartowskiego. Czy przy takim dopingu można było nie dać z siebie wszystkiego?

Mecz był wyrównany, żadna z drużyn nie osiągnęła jakiejś znaczniejszej przewagi. Nasi starali się prowadzić grę, ale przyjezdni im to utrudniali i wyprowadzali groźne kontry. I stało się, po złej interwencji Szymona Jarosza goście wzorowo rozegrali szybki atak i Michał Brudnicki nie miał najmniejszych szans na obronę. Stadion ucichł, ale tylko na chwilę. Wszyscy wierzyli, że pozostała prawie godzina gry wystarczy do wyciagnięcia wyniku. Po przerwie z boiska zszedł Tomek Wełna, wyraźnie z jakimś urazem. Zastąpił go Marcin Pieńkowski, co spowodowało przetasowanie w linii obrony.

I wreszcie doczekaliśmy się – po blisko godzinie gry sprawę postanowił załatwić nasz wielki ulubieniec, Krzysio Koton. Po doskonałej akcji Wojtka Fadeckiego nie dał bramkarzowi żadnych szans. Praktycznie z przerwą na wznowienie gry po pierwszej bramce zaaplikował on gościom drugą, wyprowadzając nas na prowadzenie świetnym strzałem z linii pola karnego po przypadkowym przechwyceniu odbitej piłki. Stadion huczał „jeszcze jeden”, pojawiały się kolejne odsłony oprawy, ale bramkę na kwadrans przed końcem meczu strzelili goście. Remis jeszcze nie zamykłał drogi do awansu, ale teraz wszystko było już po stronie Legionovii. Goście byli wyraźnie usatysfakcjonowani tym wynikiem i zaczęli delikatnie kraść czas. Zostali skarceni – po rzucie rożnym, w doliczonym czasie gry, do piłki w tłoku na polu karnym doskoczył Marcin Pieńkowski i skierował ją do siatki. Na to przeciwnicy nie znaleźli już odpowiedzi, mimo że sędzia doliczył w sumie chyba 8 minut.

Rywale szybciutko zeszli do szatni, a na stadionie zapanowała olbrzymia radość. Bo nikt nie wierzy, że nie wygramy w ostatniej kolejce ze zdegradowaną już od dawna Wissą Szczuczyn. Przestrzegam jednak – nie można tej gry zlekceważyć, trzeba zagrać na maksa. I wyraźnie wygrać.

Spójrzmy na grę naszych bohaterów.

Michał Brudnicki – dobra gra, przy obu bramkach praktycznie nie miał nic do powiedzenia.

Blok obronny. Zwykle pewniaki w grze, dziś sporo nas postraszyli swoimi błędami. O niepewnej grze Szymka Jarosza w pierwszej połowie już wspomniałem, na szczęście drugą część gry miał zdecydowanie lepszą. Tomek Wełna też nie był taką ścianą jak nas przyzwyczaił. Nie wiem jaki wpływ miała wyraźna jego niedyspozycja fizyczna, która spowodowała zmianę już w przerwie. W przekroju całego meczu najlepiej wypadli Eryk Mikołajewski (choć i on w II połowie miał słabsze chwile) oraz Adam Pazio, już wyraźnie cofnięty w drugiej części meczu.

Skrzydła to Wojtek Fadecki oraz po przerwie Marcin Pieńkowski. Wojtek to wartość dodana, on w każdym meczu sporo wnosi do gry. Teraz też zagrał świetną akcję zwieńczoną pierwszym golem. Dobra postawa. Z Marcinem jest kłopot. Był całkowicie rozkojarzony, praktycznie nic mu nie wychodziło, tracił piłki zarówno w ataku, jak i obronie. Ale rehabilitacja była zacna – to jego strzał dał nam wygraną i zdecydowanie przybliżył awans. Za to wielkie gratulacje.

Środek pola to Piotr Marciniec i Łukasz Piątek. Wykonali wielką, ofiarną robotę. Nie było widać specjalnych fajerwerków, ale praca była rzetelna i wydajna. Środek pola był nasz. Dla mnie na plus.

Na plus, co w świetle ostatnich meczów aż tak oczywiste nie było, także formacja ofensywna. Marcin Kluska zostawił masę sił na boisku, starał się być wszędzie. Miał szansę na bramkę po strzałach główką i dobitce, ale bramkarz wybronił. W końcówce zmieniony przez Damiana Mosiejkę. Damian grał dosyć krótko i trudno ocenić jego wkład w mecz. Analogicznie jak w przypadku Szymona Lewickiego zastępującego w końcówce zmordowanego Krystian Pieczarę. Gra Krystiana według mojej oceny była bardzo dobra. Harował jak mało kto, stwarzał spore zagrożenie, mimo, że chwilami był w swojej grze osamotniony. Bardzo dobry strzał w pierwszej połowie, który przeszedł tuż nad poprzeczką.

Reasumując – drużyna swoją robotę wykonała. Należą się wielkie gratulacje. Myślę, że pewne obcinki w grze mogły wynikać z rangi meczu, który musiał być wygrany, ale także z gry przy wypełnionym po brzegi stadionie, z żywiołowo dopingującą publicznością. Wydaje się, że dla większości było to zupełnie nowe doświadczenie, które mogło ich nieco tremować. Tym bardziej gratuluję postawy oraz faktu, że wytrzymali presję i odnieśli jakże potrzebne zwycięstwo.

Author: trickywoo

4 thoughts on “O wszystko

  1. Powiem trochę poetycko, przeszliśmy przez piekło i wczoraj pokonaliśmy samego diabła. Została ostatnia prosta żeby wyjść do czyśćca (tak można nazwać 2 ligę :p) Brawo dla piłkarzy, Koton Top, Enigmo dziękujemy za fantastyczną oprawę godną ekstraklasy, dawno się tak nie czułem na K6, nawet powiem, że w mojej 13-letniej karierze kibicowskiej był to najlepszy mecz jaki widziałem. Gardło dalej boli ale było warto. Szczuczyn wydaje się być formalnością ale takie mecze są najgorsze. Martwi brak Pazia i wątpliwy występ Wełny. Całe szczęście będzie Koton i Marciniec. Tydzień nerwów ale już ostatni… To był dziki sezon. I liczę, że w razie awansu taka frekwencja się utrzyma 🙂

Dodaj komentarz