Zawistowski: Czas spędzony w Kaliszu był dla mnie bardzo owocny

Po rozmowach z Adrianem Sandachem i Jakubem Piątkiem, kolejnym bohaterem naszego letniego cyklu wywiadów z nowo zakontraktowanymi zawodnikami „Czarnych Koszul”, jest pozyskany z KKS-u Kalisz – Nikodem Zawistowski. Zapraszamy do lektury!

Zawistowski

Po czterech latach spędzonych w Kaliszu, powracasz do rodzinnej Warszawy. Można by sztampowo rzec – wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej… (uśmiech)
– Dokładnie tak. Bardzo się cieszę z tego powodu. Warszawa to miasto w którym się urodziłem i wychowałem, znam je jak własną kieszeń. Nie będę zatem ukrywał, że miało to dla mnie duże znaczenie w kontekście przyjścia właśnie do Polonii. W Kaliszu również czułem się bardzo dobrze i zostanie mi stamtąd wiele wspaniałych wspomnień, ale jednak dom jest tylko jeden.

Bilans Twojego czteroletniego pobytu w Kaliszu, to 107 spotkań, 7 bramek i 13 asyst. Do tego wywalczony awans z III do II ligi i półfinał Pucharu Polski. Wydaje się, że bilans zysków i strat jak najbardziej na plus, a zabrakło jedynie puenty w postaci awansu do I ligi…
– To prawda. Po tym sezonie został naprawdę duży niedosyt. Pomimo historycznego występu w Fortuna Pucharze Polski, to jednak liga była dla nas priorytetem. Dlatego bardzo żałuję, że nie udało się odnieść sukcesu na dwóch frontach. Fajnie byłoby przejść z drużyną drogę z III ligi do I… Nie zmienia to jednak faktu, że czas spędzony w Kaliszu był dla mnie bardzo owocny i z radością będą do niego wracał.

Jako bezapelacyjna rewelacja tegorocznych rozgrywek Pucharu Polski wyeliminowaliście z niego takie firmy jak: Widzew Łódź, Górnik Zabrze, czy Śląsk Wrocław, odpadając dopiero w półfinale z warszawską Legią, której jednak postawiliście bardzo trudne warunki. Czy z perspektywy czasu tak dobre wyniki paradoksalnie mogły Wam bardziej zaszkodzić niż pomóc i cytując trenera Michała Probierza – być dla Was „pocałunkiem śmierci”?
– Na pewno gra na dwóch frontach przez niemal cały rok mogła odbić się na naszej dyspozycji fizycznej w końcowej fazie sezonu. Nie ma co jednak szukać wymówek. Dla każdego zawodnika mecz, to coś szczególnego i czeka się na nie z niecierpliwością. Zwłaszcza jak na horyzoncie czekają potyczki z takimi rywalami. Każdy z nas z pewnością wyciągnął dużo dobrego z tych spotkań, a dojście tak wysoko było dla nas bezcennym doświadczeniem. Dlatego nie rozpamiętywałbym tego w ten sposób, a skupiłbym się raczej na pozytywach naszej pucharowej drogi.

Po rzeczonym półfinale z Legią, ciężko było już w Was dostrzec drużynę z końcówki jesieni i początku wiosny, gdzie graliście ładny dla oka i zarazem skuteczny futbol. Skąd według Ciebie takie załamanie formy, które finalnie kosztowało Was brak kwalifikacji do baraży?
– Ciężko powiedzieć. Gdybyśmy wiedzieli, pewnie wcześniej byśmy zaradzili coś na nasz ówczesny kryzys. Może trochę mentalnie „siedliśmy” po porażce z Legią. Każdy z nas czuł, że nasze marzenia były na wyciągnięcie ręki i druga taka szansa może się szybko nie powtórzyć. Z drugiej strony w zespole pojawiły się kartki i kontuzje, co na pewno też nie ułatwiało nam zadania. Trudno zatem wystawić skuteczną receptę, ale ewidentne czegoś nam zabrakło.

Przez ostatni rok Twoim przełożonym był trener, który w Polonii spędził ponad 5,5 roku w roli zawodnika, czyli Bartosz Tarachulski. Jak będziesz wspominać współpracę z tym szkoleniowcem i czy ewentualnie doradzał Ci obranie kursu na Konwiktorską 6? (uśmiech)
– Współpracę z Trenerem będę wspominał wyśmienicie. Widać po wynikach, że praca sztabu szkoleniowego i zawodników świetnie się zazębiała. W zespole panowała również bardzo dobra atmosfera, na którą ogromny wpływ miała właśnie rola trenera. Jeśli chodzi o moje plany po Kaliszu. Tak, rozmawiałem z trenerem Tarachulskim. Znał moje opcje, a nawet był w kontakcie z paroma zainteresowanymi. Zachował się jednak bardzo profesjonalnie w stosunku do wszystkich i nic mi nie doradzał. Porozmawialiśmy po prostu, a podjęcie decyzji zostawił w mojej kwestii. Jeszcze w trakcie sezonu, Trener czasem wspominał o swoim czasie w Polonii. Oczywiście w samych superlatywach mówił o okresie gry w stolicy.

Przed przejściem do Kalisza reprezentowałeś barwy Victorii Sulejówek, gdzie co ciekawe również miałeś okazję współpracować z trenerem z przeszłością przy K6, czyli Łukaszem Chmielewskim. Dodatkowo, w Sulejówku grali wówczas tacy zawodnicy jak: Dominik Pusek, Sebastian Pindor, Janek Dźwigała i Mariusz Wierzbowski. Czy zatem w rozmowach pomiędzy meczami i treningami, w szatni przewijał się może wątek Polonii?
– Tak, czasami się przewijał. Głównie za sprawą Mariusza i Sebastiana. Teraz po transferze, również rozmawiałem z Sebkiem. Życzył powodzenia i trochę opowiedział mi o klubie.

A kiedy pierwszy raz usłyszałeś o zainteresowaniu Twoimi usługami ze strony Polonii i czy była to dla Ciebie jedyna propozycja z poziomu I ligi?
– Nie, to nie była jedyna propozycja. Jednakże Polonia kontaktowała się ze mną najwcześniej, ponieważ już pół roku temu w przerwie zimowej. Wtedy się nie udało, ale temat wrócił latem i finalnie wylądowałem na Konwiktorskiej, z czego bardzo się cieszę.

O ile się nie mylę, w Kaliszu grałeś głównie na prawej pomocy. Jak widzisz się w systemie gry preferowanym przez Trenera Smalca? Prawy wahadłowy, czy ewentualnie druga dziesiątka?
– W Kaliszu graliśmy podobnym systemem i większość minut rozegrałem właśnie na pozycji prawego wahadłowego. Tak też widzę siebie w układance Trenera Smalca, ale jak wiadomo ostatnie słowo należy do trenera, a ja będę po prostu do jego dyspozycji.

Dziękujemy za rozmowę życząc jak najwięcej bramek oraz asyst zanotowanych w czarno-biało-czerwonych barwach i do zobaczenia przy K6!
– Dziękuję bardzo! To była przyjemność. Do zobaczenia.

Źródło: własne

Author: Tomas86

Nie lubię lania wody. Moja maksyma to: "krótko, zwięźle i na temat" :-)

Dodaj komentarz