Wrzesiński o luźniejszym trenowaniu w Polonii

W „Przeglądzie Sportowym” pojawił się artykuł o expoloniście Konradzie Wrzesińskim. Obecny pomocnik ekstraklasowego Zagłębia Sosnowiec z poważniejszym graniem w piłkę zetknął się na K6. Wychowanek Sokoła Serock w ostatnim sezonie Polonii w Ekstraklasie debiutował w piłce seniorskiej. 

Wrzesiński obecnie jest liderem klasyfikacji asystentów. Po latach twierdzi, że gdyby wcześniej poważnie zabrał się za siebie, to miałby szanse na większą karierę. – Gdybym w czasach gry w Polonii Warszawa miał takie podejście do piłki jak dzisiaj, z pewnością zaszedłbym o wiele dalej, może nawet trafiłbym do reprezentacji. W 2012 roku stołeczny klub po odejściu Józefa Wojciechowskiego przejął Ireneusz Król. Historia znana: właściciel w ogóle nie płacił, a piłkarze robili wyniki ponad stan. Tamten sezon Wrzesiński rozpoczął w zespole Młodej Ekstraklasy, ale w końcu awansował do pierwszej drużyny. – Po miesiącu treningów z seniorami podpisałem profesjonalny kontrakt, zarabiałem trzy tysiące złotych. To znaczy nie zarabiałem, bo żadnej pensji nie otrzymałem… Dostawałem tylko stypendium w wysokości 1200 złotych, do tego klub gwarantował mi mieszkanie. Niczego więcej nie potrzebowałem. Tylko że pojawił się ze mną kłopot – opowiada skrzydłowy Zagłębia.

Po debiucie w ekstraklasie Wrzesiński poczuł, że świat leży u jego stóp. Po treningu zamiast regeneracji brał szybki prysznic i biegł do galerii handlowej. Po meczu zamiast solidnego odpoczynku imprezował w nocnym klubie. – Zaszumiało mi w głowie. Stałem się zadufany w sobie, zacząłem za bardzo korzystać z uroków życia. Źle się odżywiałem, McDonald’s i pizza były na porządku dziennym. Sen zastąpiło granie do późna ze znajomymi w Playstation. Zdarzało się tak przesiadywać do szóstej rano, a na dziesiątą szedłem na trening. Skoro byłem na kacu, nic dziwnego, że później w treningu wyglądałem źle – zdradza po 5 latach.

Polonia po roku się rozpadła, ale wewnętrzne przekonanie chłopaka spod Pułtuska, że jest wielkim piłkarzem, trzymało się mocno. W ekstraklasowych „Czarnych Koszulach” zagrał 3 mecze. Po degradacji klubu z Konwiktorskiej czekał na oferty z ekstraklasy, a dzwoniących z pierwszej i drugiej ligi błyskawicznie zbywał. – Agenci obiecywali mi różne rzeczy. Miałem się tylko spakować i czekać. I nic z tych obietnic nie wychodziło. W końcu trafiłem do Motoru. Mieliśmy zrobić awans do pierwszej ligi, a spadliśmy do trzeciej – wspomina. Później był pierwszoligowy Widzew Łódź, którego prezesi – niestety – byli podobni do tych z Polonii i Motoru w tym, że „zapominali” robić przelewy z pensjami. A jakoś trzeba było się utrzymać. – Jak brakowało pieniędzy, pomagała mama albo bracia. Mam czterech, więc było komu pomagać. Dzwoniłem, by pożyczyli stówkę… Tak naprawdę dopiero dziś mogę im oddawać. Zresztą niektóre długi bracia umorzyli. Wiadomo, jak to jest w rodzinie. Dopóki byłem w Warszawie, nie odczuwałem, że jest mi ciężko. Dopiero w następnych klubach miałem poważne kłopoty, gdy musiałem sam opłacać mieszkanie i właściciele dobijali się do mnie po spłatę długu. Brałem wtedy pożyczki w banku, jednorazowo np. pięć tysięcy złotych. A następnie pożyczałem, by spłacić pożyczkę. I tak spirala długów się nakręcała. Dopiero jak poszedłem do Pogoni Siedlce, odżyłem, bo zacząłem regularnie dostawać pieniądze. Dzięki temu pół roku temu spłaciłem ostatnią pożyczkę – opowiada pomocnik zespołu ze Sosnowca.

Adam Dźwigała i Tomasz Wełna

Na portalu Weszło! można przeczytać wspomnienia Adama Dźwigały. Obrońca Wisły Płock wspomina czas związany z „Czarnymi Koszulami”. – Tak było, ale chodziliśmy też na wszystkie prawdziwe mecze. No, prawie wszystkie, bo najbardziej w pamięci utkwiły mi derby, na które rodzice nie pozwolili nam pójść, bo między klubami było duże napięcie, które już wcześniej było czuć na mieście. Mieszkamy w Wesołej, do centrum mamy jakieś 20 kilometrów, więc to nie było tak, że w razie czego w każdej chwili mogliśmy wrócić. Z dzieciństwa świetnie pamiętam też stres przy okazji Multiligi. Siedzieliśmy przed telewizorem i przy każdym dzwoneczku nerwowo sprawdzaliśmy, czy przypadkiem nie padł gol dla Polonii. 

Młodszy syn Dariusza Dźwigały mimo gry ojca w Polonii nie czuje się jej fanem. – No nie, został jedynie sentyment związany z tym, że tata przez wiele lat w niej grał. Sam byłem z tą drużyną tylko na jednym obozie, gdy Piotr Stokowiec prowadził ekipę młodej ekstraklasy. Nie zmienia to faktu, że wszyscy jesteśmy postrzegani jako poloniści. Kiedyś na naszym domu często lądowały legijne vlepki. Z drugiej strony – brat taty grał w Legii, choć nie w pierwszej drużynie – wspomina obrońca Wisły.

Źródło: własne / Przegląd Sportowy / Weszło!

Author: Kwikster

Barwy moro, ciemny kaptur, Kwik to dziwny bywa stwór, o swej Polonii marzy dzień i noc i w Gwiezdnych Wojen wierzy moc [wierszyk z czasów ogólniaka... niezmiennie na czasie ;)]

Dodaj komentarz